reklama
kategoria: Księgarnia
artykuł sponsorowany
4 czerwiec 2019

Żeby widzieć, należy patrzeć, żeby słyszeć, trzeba słuchać - "Zobaczyć gdzie indziej" - współczesna powieść Danuty Noszczyńskiej

foto. nadesłane
Niepewna siebie, zdominowana przez wszystkich dookoła bohaterka, rozwydrzony synalek, toksyczna matka, ojciec pantoflarz, brat egoista, który zawsze miał "z górki", wredna szefowa - jednym słowem mnóstwo powodów do nieustającej złości na nieciekawą rzeczywistość i nieciekawych ludzi. Ale czy zawsze jest tak, jak się nam wydaje, a otaczający nas ludzie są tacy, jakimi ich postrzegamy? Powieść o tym, że czasem po prostu trzeba "zobaczyć gdzie indziej" czyli spojrzeć na wydarzenia i osoby pojawiające się w naszym życiu z innej perspektywy, a wówczas wszystko może zyskać zupełnie nieznany dotąd wymiar, a bezładnie rozsypane okruchy przeszłości nagle zaczną doskonale do siebie pasować i życie stanie się o wiele szczęśliwsze. A także o tym, że dążenie do zemsty za doznane krzywdy najdotkliwiej uderza w nas samych, przesłaniając z czasem to co naprawdę ważne.
Powieść o tym, że czasem po prostu trzeba "zobaczyć gdzie indziej" czyli spojrzeć na wydarzenia i osoby pojawiające się w naszym życiu z innej perspektywy, a wówczas wszystko może zyskać zupełnie nieznany dotąd wymiar, a bezładnie rozsypane okruchy przeszłości nagle zaczną doskonale do siebie pasować i życie stanie się o wiele szczęśliwsze. A także o tym, że dążenie do zemsty za doznane krzywdy najdotkliwiej uderza w nas samych, przesłaniając z czasem to co naprawdę ważne.

Premiera książki 6 czerwca.

Fragment:

Nie śpieszyło mi się do domu. Przeciwnie, szłam najwolniej, jak tylko mogłam, gapiąc się po drodze na sklepowe wystawy, przyglądając się gołębiom, walczącym o rzucane przez jakąś panią okruchy. Po raz pierwszy w życiu podjęłam tak pochopną i tak nieodpowiedzialną decyzję, której konsekwencje będziemy ponosić oboje z synem nie wiadomo jak długo, bo jak na tę chwilę nie miałam kompletnie żadnego pomysłu na nową posadę. Ani pomysłu, ani perspektyw. Jedynym pewnym źródłem dochodu mógł być dla nas zasiłek dla bezrobotnych, ale ponieważ nigdy dotąd nie korzystałam z takich świadczeń, nie miałam pojęcia, jak długo załatwia się formalności i jak prędko można liczyć na pierwszą wypłatę. Ale nie żałowałam. Zawsze do tej pory, żeby cokolwiek w życiu zyskać, musiałam dostosowywać się do czyichś wymagań, schylać głowę, mając na uwadze jakieś tam „wyższe dobro”, którym nigdy nie byłam dla siebie ja.
Najpierw było to spełnianie oczekiwań rodziców, a konkretnie matki, potem staranie się o akceptację rówieśników, żeby nie czuć się gorszą, co wcale nie było łatwe, bo mnie zawsze było wolno o wiele mniej niż innym. A gdy pojawiła się szansa na ułożenie sobie szczęśliwego życia u  boku kochanego i  kochającego mężczyzny, ten okazał się zwykłym draniem i oszustem. Skutkiem tego na kilka lat stałam się zależna od matki bardziej niż kiedykolwiek. Bez niej nie dałabym rady sama wychować dziecka w pierwszych latach jego życia. W pracy również dawałam z siebie więcej niż inni, bo tylko ja, żeby stać się cenionym pracownikiem, musiałam udowadniać swoją przydatność w zawodzie na każdym kroku. Moje koleżanki robiły to inaczej: za pomocą jakichś nadprzyrodzonych talentów do autokreacji, przy minimum wysiłku uzyskiwały maksimum sukcesu. Ja tak nie potrafiłam; jeśli było coś 224 225 do  zrobienia, po prostu zakasywałam rękawy i  robiłam, nie przeszkadzało mi, że na koniec moja praca miała tylu autorów, ilu choćby tylko spojrzało na mnie w trakcie wykonywanego zadania. Cieszyłam się, jeśli wszystko się udało, i  nic innego nie miało dla mnie znaczenia. Myślę, że duży wpływ na tę moją niepoprawną bezinteresowność miała pani Kornelia, która wpajała mi przy każdej okazji, że dobre uczynki zawsze do człowieka wracają, najczęściej wówczas, gdy się najmniej tego spodziewamy. Ale to się nigdy nie sprawdziło w moim wypadku, teraz zaś życie mi pokazało, że jest dokładnie na odwrót. I to był główny powód mojej rezygnacji z pracy, bo fakt, że byłam nękana przez jędzę-nieudacznicę z aspiracjami o wiele wyższymi niż jej intelektualne możliwości, mógł być dla mnie dość oczywisty, choć przykry. Ale zawiodłam się na osobach, które uważałam za dobre, życzliwe, uczciwe, wśród których czułam się lubiana i akceptowana, a to całkowicie wstrząsnęło moim światem. Po raz kolejny poczułam się wykorzystana i oszukana, a co najgorsze, znów przez ludzi mi bliskich. Nie potrafiłam tego zrozumieć ani się z tym pogodzić. Nie mogłabym już przychodzić do pracy jak co dnia, widząc pod każdym pozornie miłym uśmiechem tę głębię obłudy, fałszu, interesowności. W tym momencie wiedziałam tylko jedno: spaliłam za sobą ten most i muszę zrobić wszystko, żeby mój syn nie odczuł tego na własnej skórze, i że jeszcze nie wiem jak, ale to zrobię. Ale już się nie dam, przestanę inwestować swoje uczucia w ludzi, bo nie są tego warci, za każdą przysługę będę żądała odpowiedniej rekompensaty, a za wyrządzone mi zło będę odpłacać w taki sam sposób, i to z nawiązką. Najpierw jednak powinnam się rozliczyć z przeszłością, wystawić rachunek każdemu, kto kiedykolwiek wyrządził mi zło… Spojrzałam na zegarek, nie było jeszcze dwunastej. Wciąż zamierzałam odwlec swój powrót do domu, w obawie, że moje puste mieszkanie przyjmie mnie teraz jak obcą, niechcianą, udręczy pełną wyrzutów ciszą, zmusi do niechcianych refleksji. Albo raczej, że to ja się taką w nim zobaczę, bezradną, bez pomysłu na jutro… I  wówczas przyszła mi do głowy myśl, że mogłabym przecież odwiedzić panią Kornelię, bo ona znów tu jest! Zmieniłam trochę trasę mojej wędrówki i po chwili znalazłam się pod kamienicą, w której mieszkała. Wdrapałam się po schodach na górę i zadzwoniłam do drzwi, po chwili uchyliła się klapka wizjera i  pani Kornelia otworzyła je tak szeroko, jak tylko się dało. – Witaj, kochanie! – ucieszyła się na mój widok. – Dobrze wyglądasz, o wiele lepiej niż poprzednio – dodała. – Dziękuję. Chyba tak, choć nie jestem pewna, czy czuję się lepiej niż wówczas – powiedziałam. – Wchodź, zaraz zrobię herbatki i wszystko mi opowiesz. – Zaprosiła mnie gestem do środka. – Bo opowiesz, prawda? – Właściwie… po to przyszłam, ale nie powinnam obarczać pani swoimi kłopotami, pew 226 227 – Ja? A skąd. – Roześmiała się, czym wprawiła mnie w niemałe zdumienie. Podobno trauma po utracie dziecka nie mija nigdy, a ona miała na wychowaniu dziecko tego dziecka, co łączyło się jakby z podwójną odpowiedzialnością. Nie chciało mi się więc wierzyć w tę beztroskę pani Kornelii; byłam przekonana, że albo jakoś nauczyła się z tym żyć, albo przyjmuje taką pozę tu i teraz, właśnie na mój użytek. Pani Kornelia postawiła przede mną filiżankę herbaty i talerzyk biszkoptów. – No więc mów, co takiego się stało – powiedziała dokładnie tymi samymi słowami co przed laty, gdy przybiegałam do niej ze swoimi żalami. – Dużo tego trochę. – Westchnęłam. – No, to zaczynaj, ja mam czas. – Roześmiała się. Zaczęłam od Konrada, historii pozornie szczęśliwej, ale bez happy endu. Nie musiałam cofać się do wcześniejszych problemów, bo moje relacje z matką znała już dawno z bieżących opowieści. – Ale masz syna – podsumowała pani Kornelia. – Ja go co prawda nie miałam jeszcze okazji poznać, ale z tego co wiem, jest mądry, zdrowy i niezły z niego przystojniak… – Pani jak zawsze, szuka we  wszystkim dobrych stron – skomentowałam ponuro. – Bo złych nie trzeba szukać, zawsze same się znajdą – stwierdziła z uśmiechem. – No więc masz syna, swoje mieszkanie, pracę… – Nie mam pracy. Zwolniłam się, właśnie stamtąd wracam… – To znaczy, że był ku temu jakiś istotny powód. – Był. Ale nawet jeśli mnie to usprawiedliwia, nie da mi pieniędzy na utrzymanie. Jestem bez środków do życia i nie wiem co dalej… Zaczęłam relacjonować pani Kornelii ostatnie zdarzenia z  mojej pracy, od  przyjścia nowej dyrektorki, a potem dla porównania wróciłam jeszcze do czasów pani Romy. – Czasem… bywa tak, że jedyne optymalne wyjście z danej sytuacji może spowodować innego rodzaju problemy, ale za to łatwiejsze do pokonania – powiedziała. – Łatwiejsze? – zdumiałam się. – To, że za chwilę mogę nie mieć za co utrzymać syna i siebie, jest pani zdaniem łatwiejsze? – To jest tylko kwestia pieniędzy – powiedziała pani Karolina. – A o te jest wbrew pozorom najłatwiej. Ja nie mówię o opływaniu w dostatki, ale o normalnych środkach do życia. Taką robotę się zawsze znajdzie, jeśli się chce. – No tak. Mogę na przykład zostać sprzątaczką. Albo nająć się do warzywniaka do noszenia skrzynek i wykładania towaru, bo takie ogłoszenie zobaczyłam po drodze. – Czemu nie? – I pani to mówi, moja kochana pani Kornelio? Pani, która zawsze mi powtarzała, że stać mnie w życiu na wiele, wystarczy tylko chcieć i być konsekwentnym? 228 229 – Bo stać cię na wiele. Ale bywają momenty, kiedy nie można wybrzydzać i trzeba brać, co daje los, mając świadomość, że to nie jest na zawsze. – Na przykład sprzątać. W przedszkolu też sprzątałam, jak było trzeba, ale nie byłam sprzątaczką. Dlatego właśnie zrezygnowałam, bo nowa szefowa zamierzała mi taki etat zaoferować. A to by już było poniżej mojej godności. Pani Kornelia przysunęła się do mnie i  uścisnęła moją dłoń. – Godność – szepnęła. – A co to jest takiego według ciebie? – To takie postępowanie, dzięki któremu zyskujemy szacunek innych. – Ty właśnie tak postąpiłaś, zwalniając się z pracy. W obronie swojej godności, nie pozwalając w dalszym ciągu się wykorzystywać ani sobą pomiatać. I zapewniam cię, moja droga, że o  wiele łatwiej zachować godność sprzątaczce, która jest panią samej siebie, niż takiej dyrektorce, która będzie nią dopóty, dopóki będzie posłusznie na czyichś usługach. To jest godność, wszystko inne to tylko pozory, bańka na wietrze. – Pani zawsze była idealistką – podsumowałam, czując, że się kompletnie nie rozumiemy. – Na szczęście nikt pani nigdy z tymi ideami nie skonfrontował. – Tak sądzisz? To nie były sprawy, o których mogłam dyskutować z małą dziewczynką, ale wierz mi, i ja miałam szansę na swoje pięć minut, gdybym tylko… spełniła odpowiednie, że tak powiem, „kryteria”. W tamtych latach też był już swego rodzaju wyścig szczurów w zakładach pracy, choć jeszcze nie funkcjonowała taka nazwa. I wiesz co? W zawodzie nauczyciela chyba najbardziej widoczny. To były czasy tak zwanych „awansów zawodowych”, niżu demograficznego i  walk o  etaty, a ludzie byli tacy sami jak dziś. Takie rzeczy wyzwoliły w pozornie całkiem przyzwoitych jednostkach pęd do walki za wszelką cenę, bez względu na środki. I ja w tym wszystkim żyłam i pracowałam, nie osiągałam sukcesów zawodowych, ale odnosiłam sukcesy wychowawcze. I też nieraz obrywałam za kogoś, ale to, co zyskałam, procentuje do dziś. Choćby fakt, że siedzisz tu dzisiaj przede mną i to właśnie mnie wybrałaś na powiernicę swoich trosk. I  tak jak ja na zawsze stałam się nieodłącznym elementem twojej przeszłości, ty żyjesz i będziesz żyła w świadomości przedszkolaków, bo stałaś się elementem ich życia. Coś w to ich życie wniosłaś, bo każde spotkanie z  drugim człowiekiem, choćby nawet na chwilę, staje się cegiełką tej skomplikowanej budowli zwanej życiem. Choćby tylko jedną, ale to na niej postawisz te następne, być może o wiele ładniejsze i trwalsze. – To wszystko bardzo pięknie brzmi, pani Kornelio, zupełnie niezmiennie od lat. Tylko że nie wytrzymuje niestety konfrontacji z realnym życiem. Bo życie jednak wymaga walki, co widać na każdym kroku. Mamy tyle, ile potrafimy wywalczyć, świat należy do zwycięzców, nie do nieudaczników godzących się na każdy cios. Mówi pani, że każde spotkanie z drugim człowiekiem jest 230 231 cegiełką? Z tym się akurat zgodzę, bo taką cegiełką, a nawet cegłą czy wręcz pustakiem stała się dla mnie magister Ewelina. I na tym doświadczeniu zamierzam budować od teraz swoją przyszłość: najpierw rozliczyć wszystkich za wszystko, a potem ślicznie, równiutko zacząć ustawiać kolejne cegiełki, już starannie przeze mnie wybrane. – Ja ci życzę jak najlepiej, sama o tym wiesz. Choć nie uważam, żeby porachunki czy wyrównywanie krzywd były dobrym początkiem czegokolwiek. Ale o tym człowiek musi przekonać się sam. – Wiem. Ale nie wierzę, że mówi pani to z własnego doświadczenia. Przecież pani… też doznała w życiu krzywd, największej krzywdy, jaka tylko może się człowiekowi stać. – W ten sposób nawiązałam do śmiertelnego wypadku jej córki i  zięcia, nie chcąc mówić o tej sprawie wprost. – Ktoś zawinił, stał się przyczyną tragedii niewinnych osób. Nie powie mi pani, że nie czuje gniewu, że nie ma w  pani chęci odwetu, zemsty… – Ja już zamknęłam ten rozdział w moim życiu – powiedziała pani Kornelia. – A mogę jeszcze o coś zapytać? – Pytaj. – Czy ta osoba… ten… morderca poniósł zasłużoną karę? Taką, która panią satysfakcjonuje? Z tego, co słyszałam, wypadek spowodował młody człowiek jadący z  nadmierną prędkością, niemający nawet prawa jazdy. Jak to najczęściej w  podobnych zdarzeniach bywa, zginęli niewinni ludzie, a on wyszedł bez szwanku. – Tak – powiedziała pani Kornelia z przekonaniem. – No właśnie. – Westchnęłam. – Dopiero konkretna kara za konkretny czyn pozwala zamykać życiowe rozdziały i otwierać nowe. Nie mam racji? – Powiem ci tylko jedno: to nie my jesteśmy od sądzenia i karania. – Podobno – odparłam. – Ale my tu na ziemi nie mamy ani czasu, ani cierpliwości, żeby czekać na Sąd Ostateczny. Mamy za to wolną wolę i zdolność do działania kierowanego prostą logiką: oko za oko, ząb za ząb. – Tak, kochanie. Masz rację – powiedziała ze smutkiem. – Niezaprzeczalną i niekwestionowaną rację. – I nie będzie mnie pani przekonywać, że błądzę? – spytałam nieco rozczarowana, bo to było już trochę do mojej mentorki niepodobne. – Nie będę. Nie potrafię.


Danuta Noszczyńska – plastyczka, reżyserka, twórczyni amatorskich teatrów Azet i Amarant, absolwentka krakowskiego liceum plastycznego oraz Wydziału Filozoficznego UJ. Opublikowała książki: "Historia nie Magdaleny", "Blondynka moralnego niepokoju", "Hormon nieszczęścia", "Mogło być gorzej", "Kufer babki Alicji", "Luizę pilnie sprzedam", "Pod dwiema kosami, czyli przedśmiertne zapiski Żywotnego Mariana", "Wszystkie życia Heleny P.", "Harpia" (trzy ostatnie nagrodzone na Festiwalu Literatury Kobiet "Pióro i Pazur"), "Farbowana blondynka", "Zła miłość", "Futra, perły i łzy jak piołun gorzkie" i "Nieświęta rodzina".
 
PRZECZYTAJ JESZCZE
pogoda Sandomierz
5.2°C
wschód słońca: 06:47
zachód słońca: 15:48
reklama

Kalendarz Wydarzeń / Koncertów / Imprez w Sandomierzu

kiedy
2024-11-15 18:00
miejsce
Lapidarium pod Ratuszem,...
wstęp biletowany
kiedy
2024-11-29 19:00
miejsce
Dom Katolicki, Sandomierz, ul....
wstęp biletowany
kiedy
2024-11-30 16:00
miejsce
Dom Katolicki, Sandomierz, ul....
wstęp biletowany
kiedy
2024-12-14 18:00
miejsce
Port Kultury, Sandomierz, Portowa 24
wstęp biletowany